Po sok z brzozy

Rok rozpoczynał się bardzo powoli, zwłaszcza że po krótkich chwilach ocieplenia przychodziło ochłodzenie, ale w końcu nadszedł czas, bym wyruszył na pierwszą w życiu wyprawę po sok z brzozy.

O właściwościach soku z brzozy trudno mi się wypowiadać. Z jednej strony większość stron opowiada o magicznym „oczyszczaniu z toksyn i usuwaniu złogów”, a z drugiej można znaleźć informację, że znajdują się w nim rzadkie minerały trudno dostępne w zwykłej diecie. Z trzeciej strony, dawniej już sam fakt możliwości picia lekko słodkiej wody na przednówku, gdy kończyły się zapasy z zeszłego roku, mógł być wystarczającym powodem, by uznać go za specyfik korzystny dla zdrowia. Wyszedłem z założenia, że jeśli nie pomoże, to na pewno nie zaszkodzi, więc sprawdzę go po prostu na sobie.

Termin zbioru

W wyniku niestabilności pogody oraz komplikacji spowodowanych epidemią, na zbiór soku wyruszyłem po Wielkanocy, w drugi weekend kwietnia. Moim celem było zebranie możliwie dobrego soku, więc nie zamierzałem zbierać go w mieście, lecz udać się w tym celu na wieś. Oznaczało to konieczność wyjazdu wczesnym rankiem, co było sporym wyzwaniem przy moim trybie pracy w ostatnim czasie. Ale sobotni poranek przywitał mnie pięknym słońcem, więc nie pozostało nic innego jak ruszać w drogę.

Wykonanie

Wyruszyłem wyposażony w drobiazgowo przygotowany sprzęt:

  • kawałek rurki miedzianej
  • wężyk silikonowy
  • butelka po wodzie mineralnej
  • zakrętka z dziurą
  • wkrętarka
  • młotek
  • sznurek
  • gazeta

Przygotowane było pięć takich zestawów. Plan polegał na:

  1. wywierceniu kilkucentymetrowej dziury wkrętarką
  2. wbiciu młotkiem rurki
  3. wpięciu wężyka w rurkę
  4. przywiązaniu butelki do drzewa i włożeniu do niej wężyka
  5. osłonięciu butelki gazetą

Butelka na sztywno

Nie wiem które elementy procesu miały największe znaczenie, ale zbiór rozpocząłem krótko po godzinie 9:00, wiercąc dziury w dużych, dorodnych brzózkach z dala od ulicy.

Plumkanie

Ten przepis sprawdził się doskonale w przypadku trzech z pięciu drzew. W jednym rurka obluzowała się i za żadne skarby nie dało się poprawić jej tak, aby sok trafiał do butelki. Udało się co prawda ustawić rurkę w odpowiedniej pozycji, ale podczas nakładania wężyka dochodziło do przemieszczenia i cała misterna praca szła na marne. Z drugiego drzewa popłynął zaś żółty sok, który po chwili niemal przestał cieknąć. Uznałem, że egzekucji nie wolno wykonywać dwa razy, więc drzewu upiekło się aż do przyszłego roku.

Odczucia smakowe

Około południa wykonałem obchód i odkryłem, że trzy butelki są niemal pełne, więc zlałem ich zawartość do słoja. Próby poprawek dwóch felernych rurek spaliły na panewce, ale nie martwiłem się tym zanadto, bo już wtedy udało mi się zrealizować plan minimum w postaci trzech litrów pożądanego płynu.

Wtedy też skosztowałem soku po raz pierwszy. Nie zdziwiłbym się, gdybym usłyszał, że ktoś go pił, a nie pamięta smaku, ponieważ jest on dość nijaki. Minimalna nuta słodyczy i trudny do określenia smak „drzewny” to wszystko, co mogę o tym powiedzieć. Pewnie to samo da się wyczytać na wszystkich innych blogach, więc nie będę się przesadnie produkował.

Czytałem, że najsłodszy jest sok na samym początku sezonu, więc możliwe, że najlepszy okres po prostu przegapiłem, ale trudno mi to ocenić. W przyszłym roku zacznę próby wcześniej, bo falstart nic nie kosztuje.

Przetwory

Na początek postanowiłem zbadać zawartość cukru w soku z brzozy. Cukromierz wskazał 1 Blg, a więc wartość zgodną z oczekiwaniami, ale, przy ograniczonej dokładności przyrządu, równie dobrze może to być niemal zero. Do tego nie ma dowodu na to, że większość substancji o gęstości większej niż woda to sam cukier. Nie ma więc sensu tego roztrząsać i w tym wyjątkowym wypadku warto zaufać informacjom znalezionym w Internecie.

Nie ufaj niczemu, co widzisz na tak niedokładnej podziałce

Zgodnie z nimi sok z brzozy można trzymać w lodówce kilka dni, a w celu konserwacji przez dłuższy czas konieczne jest zamrożenie, pasteryzacja lub zasypanie cukrem w celu uzyskania syropu. Zamrożenie oznacza poświęcenie cennej przestrzeni w zamrażarce i ryzyko rozsadzenia pojemnika w razie nieopatrznego schowania soku np. w zamkniętym słoiku. W końcu to niemal czysta woda. Pasteryzacja może zniszczyć część korzystnych substancji, a zasypanie cukrem bez uprzedniego odparowania wody mnie nie przekonuje, bo byłaby to woda z cukrem. Dlatego też zdecydowałem się na ostatnie, najbardziej oczywiste rozwiązanie, czyli połączenie soku brzozowego ze spirytusem. Trudno nawet nazwać to nalewką, ale jeśli tak ją nazwiemy, to przepis jest najprostszy na świecie:

1 litr spirytusu 70%
2 litry soku z brzozy

Daje to 3 litry „nalewki” brzozowej o zawartości alkoholu około 23%. Większy woltaż mógłby być nieroztropny, ponieważ w soku z brzozy nie ma niczego, co przykryłoby smak spirytusu. Około 76% to woda, więc nie wiem czy można mówić o zdrowotnych właściwościach tego specyfiku, ale wierzę, żę spirytus pozwala zachować w nim wszystko, co najlepsze. W każdym razie należy go aplikować sobie w dużo mniejszych dawkach niż sam sok z brzozy.

Wnioski

Rzeczy, które stały się dla mnie oczywiste już po powieszeniu pierwszej butelki, to fakt, że trzeba wiązać butelkę i okrywającą gazetę tak, aby móc łatwo je zdjąć lub chociaż obrócić i zlać zawartość do innego pojemnika. W tym celu należy przywiązać butelkę „na sztywno” sznurkiem zorientowanym poziomo i zadbać, by wężyk nie był wsadzony zbyt głęboko, bo sprawiłoby to problemy z jego chwilowym wyciągnięciem. Za rok zapewne, jak zawsze, zaplanuję zebranie większej ilości.

Dane uzyskane eksperymentalnie sugeruję też, że najwięcej soku płynie od rana do wczesnych godzin popołudniowych. Dlatego też, jeśli chce się zebrać dużo oskoły, to warto wcześnie wstawać.