Choć obiecałem sobie, że w tym roku koniec z nalewkami i wszystko wskazywało na to, że danego sobie słowa dotrzymam, nie dane mi było udać się na zasłużony zimowy odpoczynek. Co prawda dostałem na początku listopada nieco ponad kilogram aronii, z której MUSIAŁEM zrobić aroniówkę, ale uznałem, że to wszystko, co ten pełen niespodzianek rok dla mnie szykuje.
Zwrot akcji
Tak się jednak nie stało. Pewnego dnia zadzwonił do mnie telefon. Wiedziony dziwnym przeczuciem odebrałem go i usłyszałem informację, że moja babcia otrzyma kilka kilogramów pigwy. Po pracy udałem się w umówione miejsce. Po krótkich oględzinach okazało się, że mam do czynienia nie z pigwą, a pigwowcem japońskim. Owoce te często są mylone, choć znacznie się różnią. Będąc zmuszonym do opisania różnic, powiedziałbym, że owoce pigwy są zbliżone wyglądem do dużych, twardych gruszek, a owoce pigwowca do orzechów włoskich w łupinach. Ale w razie wątpliwości najlepiej obejrzeć po prostu zdjęcia w Internecie.
Po stwierdzeniu, że transport stanowi około 8 kilogramów nieprzebranych owoców i że moja babcia nie ma na nie żadnego pomysłu, pojawiło się kolejne pytanie.
Co robić?
Pierwszą myślą była nalewka, ale, zgodnie z najlepszymi praktykami programistycznymi, postanowiłem odłożyć decyzję w tej sprawie na przyszłość i, po wstępnym przebraniu owoców, (a sporo się już psuło) wrzuciłem je do zamrażarki. Jest to wskazany sposób postępowania w celu zmiękczenia owoców, a mnie dał czas do zastanowienia. W międzyczasie otrzymałem dobrą radę, aby część pigwowca użyć na dodatek do herbaty zastępujący cytrynę. Zdecydowałem więc, że niewielką część owoców poświęcę na nalewkę, wystarczy tyle, by porównać pigwowcówkę z posiadaną przeze mnie pigwówką, a większość na przyprawę do herbaty. Niestety coś poszło nie tak i nalewka pigwowcowa zajęła cały największy słój:
Po pierwsze okazało się, że wycinanie wnętrza pigwowca pozbawia go sporej części masy, a i samych owoców, po odrzuceniu zepsutych, pozostało mniej niż sądziłem. Krojenie jest także bardzo czasochłonne, ale z pomocą przyszła moja mama i poradziliśmy sobie z tym zadaniem dość szybko. W efekcie do słoja trafiło 2500 gramów pigwowca, co stanowiło na oko aż \(3/4\) całości dostępnych owoców. Jak mogłem się tak omylić?
Przyprawa do herbaty
Niezrażony brakiem zdolności matematycznych wziąłem się za przygotowywanie przyprawy do herbaty. Co prawda nie spotykałem się zbyt często z tym określeniem, ale uznałem, że jest dla wspomnianego produktu całkiem odpowiednie. Przepis polega na pozbyciu się gniazd nasiennych z pigwowców, a następnie przetarciu lub zmiksowaniu owoców i zmieszaniu powstałej masy z cukrem oraz pasteryzacji w słoiczkach.
Do przepisu użyłem pół kilograma pokrojonego pigwowca (bo tylko tyle zostało) i tyle samo cukru.
Efekt pracy widoczny jest poniżej.
Następnie, po kilku godzinach, powinienem wrócić do tego tematu i zapasteryzować pigwowca w słoiczkach, jednak odłożyłem to zadanie o dwa dni. W efekcie, gdy spróbowałem zawartości, okazało się, że zawartość zaczęła lekko fermentować, i to pomimo znacznej ilości cukru. Pasteryzacja zabije mikroorganizmy przeprowadzające go, ale byłem świadomy, że już istniejący posmak pozostanie. Cóż, może to i dobrze.
Dwa słoiczki, które postanowiłem zużyć w pierwszej kolejności, wypełniłem i schowałem do lodówki, a resztę pasteryzowałem w garnku z gorącą wodą. Szczegóły wykonania tej operacji opisałem we wpisie na temat powidła. Gotowe słoiki trafiły do piwnicy.