Limoncello z Sorrento

Miałem wcześniej napisać kilka innych artykułów, ale nastąpiły wydarzenia wymagające natychmiastowego opisania, a dotychczasowo priorytetowe artykuły z zimy powinienem spokojnie dokończyć do jesieni.

Limoncello

Limoncello zdarzało mi się robić od lat. Zwykle wykorzystywałem cytryny bio pochodzące z jednego (lub drugiego) ze znanych marketów o niepolskim kapitale. Robiłem je już wiele lat temu, na tyle często, by nie uważać tego za coś wartego opisania. Przepis był standardowy: cienko obrane skórki cytryny, brak soku z cytryny, spirytus, cukier i woda.

Cytryny zwykle były hiszpańskie, bo takie trafiały się w sklepie. Efekt był dobry, choć wciąż miałem poczucie, że kupione dobre włoskie limoncello smakowało jakoś lepiej. Dlatego też skierowałem swe kroki w tym kierunku. Może nie po to, żeby zrobić najlepsze limoncello w ogóle, ale przynajmniej najlepsze, jakie jestem w stanie zrobić samodzielnie.

Włoskie Limoncello

Skoro limoncello pochodzi z Włoch, to naturalne jest dla mnie, że w celu uzyskania najlepszego efektu powinienem użyć włoskich cytryn. Najlepsze byłyby z okolic Neapolu. Znane mi odmiany to Ovale di Sorrento oraz Sfusato Amalfitano. Chętnie bym je kupił, ale z moich doświadczeń wynika, że stan magazynowy w polskich sklepach z reguły wynosi zero. Raz udało mi się wypatrzyć cytryny z Amalfi na Allegro, ale byłem wtedy przytłoczony tłoczeniem innych owoców, więc odłożyłem decyzję o zakupie o dwa dni, w ciągu których zdążyły zniknąć z oferty.

Oferta z Allegro

Dlatego też w głowie mojej zakiełkowały rozwiązania alternatywne.

Po cytryny

Dotychczasowe wieloletnie doświadczenie w chodzeniu po bułki postanowiłem przekuć na grunt cytrynowy. Jako że cytryny z reguły nie rosną w Polsce (w szczególności te włoskie), to konieczna okazała się wizyta w tym kraju. Kilka lat temu wybrałem się zatem do Włoch, a jednym z punktów wycieczki był Neapol. Po wizycie w Pompejach postanowiłem pojechać dalej trasą kolejową na południe, by dotrzeć do Sorrento i tam mieć już pewność zakupienia miejscowych cytryn. Wsiadłem do pociągu, choć zaskoczyło mnie, że stacja końcowa nie nazywała się Sorrento, tylko Castelammare di Stabia. Zagadka po chwili się wyjaśniła, bo pociąg zatrzymał się na jednej z pośrednich stacji i usłyszałem komunikat, żeby wysiąść. Dalej nie pojechałem, a zamiast gajów cytrynowych mogłem przejść się po zaśmieconej plaży i spojrzeć w stronę gór, gdzie pozostawał nieosiągalny cel mojej podróży.

Okazało się, że kilka dni wcześniej doszło do wykolejenia pociągu na trasie i usterka nie została jeszcze naprawiona. Do tego warto dodać brak komunikatów w języku innym niż włoski oraz trudności z powrotem do Neapolu. Stwierdziłem, że w kwestii dezorganizacji nawet PKP mogłaby się sporo nauczyć, ale, poza tą wiedzą, nic więcej, a w szczególności cytryn, nie uzyskałem. Pochodziłem sobie trochę po Neapolu i Rzymie, ale w sklepach czy na targach tych konkretnych cytryn nie znalazłem.

Podejście drugie

Nie udało mi się zdobyć cytryn, na których najbardziej mi zależało, ale to nie znaczy, że całkiem zrezygnowałem. Gdy niecały rok później ponownie byłem we Włoszech, tym razem na Sycylii, poszedłem na targ i tam kupiłem owoce, które według sprzedawcy najlepiej nadawały się do Limoncello. Jego zdaniem najlepiej nadawały się do wszystkiego, przez co miałem flashbacki z wizyt na Starym Kleparzu. Wszystkie bardziej zbędne (czyli prawie wszystkie) rzeczy w bagażu podręcznym zastąpiłem pięcioma kilogramami cytryn, przyleciałem z nimi do domu i przerobiłem na całkiem niezłe Limoncello. Nie było idealnie, ale zdecydowanie było dobre.

Manewr powtórzyłem kilka miesięcy później na Sardynii. Tym razem wybrane cytryny okazały się trochę gorsze i mniej aromatyczne, ale darowanym owocom nie patrzy się w skórkę.

Wciąż po głowie chodził mi cel główny — cytryny z Sorrento.

Okazjonalnie udawało mi się je znaleźć w zagranicznych sklepach, ale kosmiczne koszty dostawy z Włoch i ryzyko związane z powolnym transportem poważnie mnie zniechęcały.

Cytryny z Sorrento

W ostatnim sezonie robiłem niewiele nalewek, skupiając się raczej na winach, a od początku roku na piwach bezalkoholowych. Myśląc co ciekawego mógłbym jeszcze zrobić, przypomniał mi się mój quest for Limoncello i postanowiłem sprawdzić, czy cytryny z dostawą są obecnie dostępne w rozsądnej cenie.

Były.

Cena co prawda rozsądna nie była, ale w tak wyszukany sposób przekraczała próg bólu, że, nauczony skutkami ociągania się, postanowiłem je kupić. Wylądowały pod moimi drzwiami już cztery dni później.

Co to były za cytryny? Nie były to co prawda Ovale di Sorrento, ale prawie każda z nich miała na sobie nalepkę "Limone di Sorrento IGP", czyli Cytryny z Sorrento Chronione Oznaczenie Geograficzne. Nie byłem pewien czy jest to nazwa odmiany, czy tylko gwarancja miejsca pochodzenia. Zgodnie z tym, co wyczytałem, jest to tamtejsza odmiana wywodząca się z cytryn Ovale. Czyli całkiem dobrze.

Nareszcie cytryny z Sorrento

Rozmiar takiej cytryny był większy niż przeciętny, bo ważyły po około 200 gramów. Żółta warstwa skórki też była grubsza niż przeciętnie, ale spodziewałem się większej różnicy.

Krojenie

W Limoncello wykorzystywana jest tylko żółta część skórki, a biała, zawierająca gorycz, jest zbędna. Potencjalnie najlepsze cytryny zasługują na potencjalnie najlepsze traktowanie, dlatego postanowiłem skórkować je nożem i obieraczką ceramicznymi. Nie wiem, czy to prawda, że są lepsze, ale używając ich niczym nie ryzykuję. Robota tak paliła mi się w rękach, że w toku prac obieraczka się rozleciała, ale nie powstrzymało mnie to przed dokończeniem zadania. Obecnie stosowana przeze mnie technika przy krojeniu jest następująca:

  1. Obcinam końce cytryny, bo z nich i tak nie obiorę skórki
  2. Obieraczką obieram jak najdłuższe paski/wstążki
  3. kładę na drewnianej desce białym do góry i filetuję nożem

Sposób zbliżony do tego, czego nauczyłem się przy krojeniu skórek owoców do dekorowania drinków. Pozwala to sprawnie usunąć całość białego albedo.

Filetowanie skórek

I jego efekt

Gdy robota była skończona, skórki wrzuciłem do dwóch słojów i odstawiłem w ciemne miejsce.

Już w przypadku cytryn z Sardynii eksperymentowałem z długością moczenia skórek w spirytusie. Słyszałem, że krótko moczone są bardziej delikatne, ale dane doświadczalne nie potwierdziły w moim przypadku tej hipotezy. Zarówno skórki moczone jedną, trzy i siedem dób były porównywalne, więc nie kombinowałem i postanowiłem dokonywać ekstrakcji olejków cytrynowych przez dwa tygodnie według poniższego przepisu:

  1. Umieść skórki w słoju ze spirytusem
  2. Nic nie rób

Ciąg dalszy

Po rzeczonych dwóch tygodniach przelałem nalew do innego słoja, a skórki zalałem jeszcze na kilka godzin wodą, żeby wyciągnąć wszystko, co pozostało. Resztę wody z przepisu podgrzałem z cukrem i po schłodzeniu wlałem do spirytusu. Wodę ze skórek, która miała w sobie całkiem sporo aromatu cytrynowego, połączyłem z resztą po kilku godzinach. Ogólnie dałem około połowę cukru przewidzianego w innych przepisach, ale zawsze tak robię, bo łatwiej dosłodzić niż odsłodzić.

Ta wersja okazała się niepijalna, więc dodałem jeszcze ćwiartkę ilości cukru z przepisu (żeby uzyskać 3/4 wartości referencyjnej) i zabutelkowałem. Tym razem wyszło jak należy.

Podsumowanie

Butelka Limoncello

Jak smakuje po miesiącu, dobrze schłodzone? Bardzo dobrze, choć nie czuję, aby różnica jakości rekompensowała cały wysiłek włożony w jego wykonanie. Jest delikatne i lekko słodkie. Uważam, że warto było zrobić to raz, ale w przyszłości zapewne zdecyduję się wybrać łatwo dostępne cytryny bio ze sklepu.

Nadmienię jeszcze, że wykorzystanie cytryn z Sorrento zapewne nie uprawniałoby mnie do napisania na butelce „Limoncello di Sorrento”, bo zwykle taka nazwa oznacza, że produkt został w całości wykonany w danym miejscu. No ale robię dla siebie, więc nie muszę się przejmować.