Drinki

Co by tu robić w zimie?

Z takim właśnie dylematem borykałem się w zeszłym roku. W ostatnich latach tak wciągnąłem się w prace w ogrodzie, że po opadnięciu liści zaczynało doskwierać mi dojmujące poczucie nudy. Okazało się, że odpowiedź była z jednej strony taka jak zawsze, i można wywnioskować ją z treści bloga, a jednak tym razem trochę inna. Była nią oczywiście edukacja. Zgłębiwszy tajniki robienia nalewek, cydrów i wina, a ostatnio nawet piwa, postanowiłem zrobić krok w kolejnej dziedzinie, która dotychczas stanowiła dla mnie terra incognita.

Kurs

Postanowiłem zainteresować się robieniem drinków. Co prawda dotychczas najbardziej skomplikowanym samodzielnie wykonanym drinkiem był spirytus z wodą (a w wersji ambitnej z sokiem pomarańczowym), ale jednak bliższe przyjrzenie się tematowi pozwoliło mi stwierdzić, że może to być ciekawe wyzwanie umożliwiające wszechstronny rozwój. W końcu w drinkach ważny jest nie tylko smak, ale także wygląd, niekiedy zapach i faktura, a także wszystko, co odbywa się w trakcie jego przygotowania.

A żeby nie bawić się w jakieś samodzielne mieszanie wódki w słoiku (mam tego dość przy nalewkach), stwierdziłem, że trzeba podejść do tematu profesjonalnie. Zapisałem się na kurs, żeby od razu nauczyć się dobrze.

Cztery dni nauki zakończone egzaminem pozwoliły mi zdobyć solidne podstawy, a w niektórych kierunkach nawet więcej. Oczywiście brakowało pogłębionej praktyki, ale wiedząc jak robić coś poprawnie, dużo łatwiej było to już trenować w domowym zaciszu.

Kompletowanie sprzętu

Pierwszym zadaniem, które czekało mnie jeszcze w trakcie kursu, było zebranie odpowiednich narzędzi. Zdecydowałem się na rozwiązanie hybrydowe — niektóre akcesoria kupiłem od prowadzącego kurs, żeby mieć gwarancję jakości, a część kupiłem po taniości w Internecie. Rozważałem, czy dwa jiggery (miarki) kupić profesjonalne z liniami wskazującymi ilość, ale zdecydowałem się na jak najtańsze bez linii, które samodzielnie dorysowałem gwoździem. Najsprytniej oszczędzone 20 złotych w życiu.

Do tego shaker tin-tin do wstrząsania, łyżka barmańska i kilka innych rzeczy. Po około dwóch tygodniach zestaw był gotowy.

Mój park maszynowy po pierwszym tygodniu przygody z koktajlami

Taki zestaw barmański można kupić w każdym sklepie barmańskim, więc nie będę się nad tym rozwodził. Wspomnę tylko o rzeczach, które kupiłem, a nie sprawdziły się i w ciągu roku zdecydowałem się je wymienić.

Po pierwsze zastąpiłem dwie miarki (40/20 i 60/30 ml) jedną, bardziej profesjonalną 40/20 ml w stylu japońskim z szerokim rantem i dodatkowymi liniami wskazującymi 30 i 10 ml. Podyktowane to było przede wszystkim chęcią minimalizacji liczby elementów mojego mobilnego zestawu barmańskiego, o którym więcej za chwilę.

Po drugie sitko — takie zwyczajne zastąpiłem gęstszym sitkiem stożkowym. Zdecydowanie ułatwia nalewanie.

Na początku uważałem go za mało potrzebny, ale dość szybko kupiłem wyciskacz do cytrusów. To znaczy miałem wyciskacz stojący, na którym kładzie i dociska się cytrynę, ale zastąpiłem go takim z rączką, przypominającym wyciskacz do czosnku. W praktyce rzadko są tak istotne okazje, by wyciskać świeży sok z cytryny lub limonki, i posiłkuję się gotowym sokiem ze sklepu. Gdy robię takie drinki dla samego siebie, to jestem w stanie sam sobie wybaczyć. Ale bywają sytuacje, gdy chce się wycisnąć sok na świeżo.

Poza tym jest coś, czego nie kupiłem na samym początku, a może się przydać. Pierwszą taką rzgeczą jest szufelka do lodu. Drugą pojemnik na lód. Na początku lata używałem zwykłego plastikowego pudełka, ale w upale lód znikał bardzo szybko. Później zacząłem szukać jakiegoś profesjonalnego izolowanego pojemnika na lód, ale były stosunkowo drogie, więc skończyło się na termosie z Ikei. Mieści jakieś pół litra lodu, ale w moim przypadku okazał się wystarczający. Warto tylko wspomnieć, że do koktajli nie należy dodawać lodu prosto z zamrażarki. Lepiej aby chwilę odczekał, więc nie ma co od razu chronić go przed ogrzaniem.

Kolejną rzeczą jest nóż. Zaczynałem od używania średniej wielkości kuchennego, bo był dość ostry i sprawdzał się nieźle, ale po jakimś czasie oceniłem, że warto kupić taki z zębatym ostrzem.

Podsumowując jednak: kupienie podstawowych rzeczy prawdopodobnie będzie wystarczające. Warto wymieniać je na lepsze, dopiero gdy poprzednie okażą się niewystarczające, czyli możliwe, że nigdy.

Pierwsze kroki

Wracając jednak do chronologii...

Już wkrótce po kursie zabrałem się za samodzielną pracę nad nauczanymi w nim koktajlami. Była to ciężka robota, która zaczęła się od zdobycia podstawowego sprzętu, kieliszków i alkoholi, a później poszerzania ich asortymentu.

Zadbałem o podstawowe alkohole, a także dodatki do nich. Ważne także, aby mieć napoje w rodzaju likieru brzoskwiniowego, kawowego lub śmietankowego. Na szczęście część z tych rzeczy dało się zastąpić nalewkami, których mi nie brakuje. Np. Archers można próbować zastąpić nalewką brzoskwiniową.

Dalszy rozwój

Wykonałem 19 z 20 drinków znajdujących się na podstawowej liście egzaminacyjnej, a także kilka dodatkowych. Odpuściłem sobie tylko Krwawą Mary, bo piłem ją raz w życiu i wystarczy. Nie mam nic ciekawego do powiedzenia, ale zdjęcia poniżej.

Espresso Martini, zdecydowanie polecam

Chmurka, czyli jedno z tych, które pozwala uzyskać lekki efekt „Wow”.<br /> U mnie wyszedł Cirrus, w internecie można zobaczyć Cumulusy

Klasyk, czyli Tequila Sunrisé (z akcentem na „e”)

Mojito, tylko kruszonego lodu mało

Płonący B-52

Mobilny zestaw barmański

Aby połączyć różne dziedziny, którymi się w ostatnim czasie interesuję, postanowiłem wziąć we własne ręce temat stworzenia torby barmańskiej. W sprzedaży są dostępne drewniane stojaki (także z całym zestawem pasujących akcesoriów), oraz skórzane teczki/walizki, w których elementy mocowane są na paski. Jako że są to rozwiązania „wszystko albo nic”, a ja miałem już swój indywidualny zestaw, to oczywiste stało się, że moja torba także musi być zrobiona indywidualnie. Uznałem, że najlepiej, aby było to połączenie obu dostępnych rozwiązań, czyli drewniany stojak w torbie.

Najpierw został wykonany z kartonu. Później powstał prototyp, który nie wiedział, że stanie się prototypem. Niestety nie do końca mi wyszedł, bo nie przewidziałem maksymalnej wysokości elementów w pionie, przez co nie weszły do małej torby.

Prototyp

Dlatego musiała powstać wersja druga, znów najpierw kartonowa, a później już docelowa ze sklejki. Konstrukcja ta została umieszczona w torbie, która, według sprzedawcy, „idealnie mieści się jako bagaż podręczny” (pod fotel). Oznacza to, że będę mógł wziąć mój sprzęt na każdy kontynent, przynajmniej jeśli będą tam latać tanie linie.

Skład mojego idealnego zestawu to:

  • jigger — miarka 40/20 ml
  • 4 nalewaki
  • butelka z syropem cukrowym 2:1 (rich syrup)
  • angostura bitter — bo często się przydaje
  • deska do krojenia owoców
  • nóż do krojenia owoców
  • shaker tin-tin, w nim sitko stożkowe i sitko typu strainer oraz wyciskarka do cytrusów
  • muddler (tłuczek) do ugniatania
  • szczypce do lodu
  • trybuszon (korkociąg barmański)

Dodatkowo przewidziałem trochę wolnej przestrzeni, w której można umieścić śmietankę, saszetki z cukrem i inne okazjonalnie potrzebne rzeczy.

Drewniany stojak

Torba ze wszystkim na swoim miejscu

Co dalej?

Kolejny wpis będzie o czymś konkretnym, czyli robieniu lodu do drinków. Przez rok przeszedłem dość ciekawą i wyboistą drogę, a że zaczynałem od zera, to myślę, że może być ciekawe.